Wrocław – Frankfurt i z powrotem, czyli podróże służbowo – rumowe
Nadarzył mi się wyjazd. Krótki, jednodniowy, ale w sumie mocno obfitujący w rumowe wydarzenia. Bo jak wyjazd jest samolotowy, to szanse na rumowe spotkania mocno wzrastają, a to za sprawą stref „wolnocłowych”, gdzie przy szeregu różnorakich trunków zawsze jest półka (czasem nawet dwie) z tym mi najbliższym trunkiem, czyli rumem.
Tak też było i tym razem. Trasa Wrocław – Frankfurt (WRO – FRA dla latających), operated by Lufthansa (ja!, ja!, naturlich!, choć specjalnej różnicy do innych linii nie czułem – jakiś zgniły rogalik na śniadanie, kanapka w plastiku, jak z CPNu na kolację, może stewardessy się bardziej uśmiechały, ot co). Wyjazd mocno służbowy, więc nie było czasu na sentymenty, zwiedzanie, itp.
Szybkie wyjście, szybkie wytłumaczenie pani w wypożyczalni, że zamawiane A-classe (przynajmniej z folderu zamawiane) to jednak troszkę co innego niż duma czeskiej motoryzacji pod nazwą Rapid. Równie szybko się Pani zreflektowała, wprawdzie nie A-classe, a całkiem przyjemnie wypasiony samuraj o nazwie Qashqai (ciężka nazwa literowo do zapamiętania), ale też równie szybko sobie odbiła rżnąc mnie na dotankowanym całym baku. Życie, wypożyczalnie, co zrobić. Nic, gnać na spotkanie, co by zdążyć na wieczorny powrotny.
Ale zanim do końca mojej przygody, zacznę od początku.
Elegancko o 5.10 zameldowałem się na lotnisku we WRO. Z lubością przeszedłem się po półkach z trunkami patrząc, co tam ciekawego było. Choć pierwsze spostrzeżenie dotyczyło tego, czego nie było, czyli opisywanego przeze mnie (TUTAJ) Rumu Mount Gay (hm, to już 2 lata człowiek z WRO nigdzie nie wylatywał, Tempus Fugit, jak mawiają).
Ale co było, bo to istotne? Było tak:
Czyli Havana + Bacardi. Ceny na zdjęciu za 1 litr w większości. Całkiem fajne + promka za białe Bacardi (50 zł za litr, całkiem całkiem). Standard, choć i plus za wstawienie HC Seleccion de Maestros. Połaziłem, połaziłem i z boku, niepozornie objawiło mi się to:
Czyli Zacapa w pełnej okazałości. „23” + XO. Zwłaszcza ta XO to duży plus. Patrzę, 469 zł. Wszystko ładnie, pięknie a tu ZONK. Na tabliczce XO napis „Premium rum of JAMAICA”. A na etykiecie jak byk Hecho en Guatemala :). Do poprawy, drogi sklepie „wolnocłowy”.
Lecimy dalej. A raczej już z powrotem. Frankfurcik nad Menkiem. Lotnisko wielkie jak…no takie wielkie, że do samolotu wieźli nas z 10 minut autobusem, zanim wysiadka się odbyła. Ale wizyta w „duty free” pierwsza klasa.
Po pierwsze – dwie półki, a nie jedna.
Po drugie – wybór też szerszy, bo oprócz Havana Club i Bacardi (choć trzeba przyznać, że obie marki w rozszerzonych zakresach) obecni byli też: Zacapa (23 + XO), Flor de Cana (7 + 12), Mount Gay (Eclipse + XO), Pyrat (XO Reserve), Eldorado 12 i Kraken.
Po trzecie – wesoły Pan, maści Karaibskiej, przedstawiciel Havany serwujący selekcję rumów solo i drinków (a na mnie samochód czekał we WRO…).
Po czwarte – chyba odświeżenie. Rum Havany Club – Havana Anejo Especial. Jak mówił sympatyczny Pan – 5 letni, o posmaku wanilii, zrobiony do mieszania w drinkach. Ale szata jakaś inna. Czyżby razem z Bacardi (zmiana nazw, idzie np. Carta Blanca zamiast Superior), HC coś kombinowała w etykietach? Pożyjemy zobaczymy.
Mój wybór (nie mogło się obejść bez wyboru 🙂 jak na podręcznym zapas kilogramowy 🙂 ) padł na mocno zapomniane przeze mnie Flor de Cana, tym razem w wersji 7 letniej. Popróbujemy, poopisujemy 🙂
Dzień zleciał szybko. Trochę służbowo, przy okazji trochę hobbystycznie. A człowiek utwierdził się w przekonaniu, że podróże kształcą. Także rumowo.
pozdrawiam
@Rum Fanatic
ps. Szykuje się kolejny art. Zakupy pierwsza klasa zrobiłem 🙂 Nawet Deadhead znalazł się na półce 🙂